CHRZEŚCIJANIN NIE MUSI NIC ROBIĆ.

dziewczyna-zamyslonaZacznę od wniosku. Naszła mnie taka refleksja, że Chrześcijanin nie musi nic robić, tylko dlatego, że coś się stało w życiu jego znajomych lub dlatego, że o czymś się dowiedział.

Brzmi dziwnie? A jednak.

Dowiedziałam się wczoraj, że moja dobra znajoma jest chora na nowotwór. Osoba ciepła, przyjazna, zawsze skora do pomocy, znana mi od wielu lat. Nie jest umierająca, nie jest w stanie ciężkim, ale z nieciekawą diagnozą i terminem zabiegu.

I zastanawiałam się co powinnam zrobić? Pierwsza myśl – zacząć modlić się o jej zdrowie. Może jakaś Nowenna, może post, ale która praktyka jest najskuteczniejsza?

I nagle się poczułam, że wchodzę w jakiś tryb przygotowywania „oferty” dla Boga, za zdrowie mojej znajomej. To przeglądanie w głowie zapamiętanych informacji jakie są obietnice za tę lub inną modlitwę, albo za jakąś praktykę, to jak przygotowywanie się do „transakcji zakupu” Łaski Bożej. Szukanie odpowiedniej dla sytuacji propozycji zamiany czegoś co mogę zrobić ja, na coś czego zrobić nie mogę, ale Bóg może.

Niby po ludzku wszystko logiczne, ale przecież w świetle nauki Jezusa kompletnie bez sensu. Jeżeli ja mam zacząć się modlić za zdrowie mojej znajomej, to konsekwentnie znaczy to, że do tej pory się nie modliłam o nią. Słowo „zacząć” oznacza wejście w stan początkowy. A przecież Chrześcijanin modli się za swoich znajomych, przyjaciół i nawet nieprzyjaciół nie tylko dlatego, że zachorowali, albo coś się im przytrafiło, ale tak po prostu, bo zostali mu dani. Tak samo w zdrowiu, jak i w chorobie, w szczęściu i nieszczęściu.

Wybieranie modlitwy, według obietnic? Ale przecież każda modlitwa ma moc, jeżeli jest mówiona z wiarą. Porównując obietnice różnych praktyk, by wybrać tę „najskuteczniejszą”, zachowuję się jak mag, zastanawiający się nad wyborem właściwego zaklęcia, celem zobowiązania istoty wyższej do określonego działania. Pogaństwo i hipokryzja.

A przecież Chrześcijanin, który modli się z wiarą obietnicę widzi w każdej modlitwie i każdej praktyce chrześcijańskiej. Bo dla niego każda modlitwa jest skuteczna, gdyż posiada wiarę wcześniej wyćwiczoną i wymodloną w praktyce codziennej.

I tak właśnie doszłam do wniosku, że prawdziwy Chrześcijanin nie zmienia swojego trybu życia, nie rozpoczyna modlitw i praktyk, z powodu jakiegoś zdarzenia, bo przecież je i tak wykonuje. Co najwyżej dodaje dodatkową intencję. Ale nie zaczyna, bo już trwa w praktyce. Może z większą intensywnością skupia się na jakiejś intencji, ale nie wchodzi w stan początkowy praktykowania modlitwy, tylko ją kontynuuje. Nie szuka „promocyjnej” oferty dla Boga.

Teoretycznie staram się pamiętać w modlitwie o znajomych, tych dobrych i tych złych. Nawet „podsuwam” Bogu jakieś własne sugestie, co do ich szczęśliwej przyszłości. A zatem skąd ta nagła myśl, że muszę „zacząć”? Skąd niepokój, że należałoby zrobić coś więcej? Odpowiedź, chyba tkwi w słowie „teoretycznie”. A Chrześcijanin to przecież praktyk, a nie teoretyk.

Jako osoba praktykująca Chrześcijaństwo nie myślałabym o „zaczynaniu” modlitwy w intencji jakiegoś znajomego, a jedynie o sformułowaniu intencji.  Uświadomiłam sobie, że zaszczytnego tytułu Chrześcijanin można używać zgodnie z prawdą jedynie wówczas, gdy się rzeczywiście modli za wszystkich swoich znajomych, a nie jedynie „interweniuje” modlitewnie w awaryjnych sytuacjach. Bo przecież, jeżeli człowiek się świadomie i intensywnie nie modli w każdym czasie i o każdej porze, za danych sobie ludzi, to nie jest Uczniem Jezusa, Chrześcijaninem, ale jedynie uzurpatorem do tytułu, którego nie ma prawa nosić.

I właśnie w ten sposób doszłam do wniosku, że mam do wyboru dwa wyjścia. Albo będę nadal projektować w takich sytuacjach „transakcje” z Panem Bogiem jedynie jako zwolennik Bożych, cudownych interwencji, albo … stanę się Chrześcijanką. Nie teoretycznie, ale praktycznie. Wówczas nie będę musiała nic robić tylko dlatego, że coś się stało komuś z moich znajomych, bo i tak będę to po prostu robiła dlatego, że oni są, że Bóg ich postawił na drodze mojego życia.

Czyli – Chrześcijanin nie musi nic robić, tylko dlatego, że coś się stało w życiu jego znajomych lub dlatego, że o czymś się dowiedział. On to robi i dlatego jest Chrześcijaninem, a nie odwrotnie.

Dodaj komentarz